O śpiewanym abecadle…

O śpiewanym abecadle, diabelskich skrzypcach i koszów wyplataniu i co czekało na tych, co sprostali tym zadaniom

Dziwna to będzie bajka, a to dlatego, że wszystko, co w niej napisane, nie wydarzyło się wcale „dawno, dawno temu”, ani nawet za siedmioma górami, ani nawet za siedmioma morzami, a tylko za siedmioma jeziorami – a dokładnie za Strugą Siedmiu Jezior, w wcale niemałej wsi Swornegacie.

Razu pewnego ogłoszono, że wszyscy, co chcieliby Kaszubą się mianować szereg zadań muszą przejść i pokonać trudności testu Kaszuba. Śmiałek, który przejdzie trudy i wyzwania liczne, godny będzie wystarczająco by z dóbr Kaszub korzystać.

Na wyzwanie takie stawiła się odważnych zuchów w wyznaczonym dniu gromada liczna – kilka setek ich było. A wśród nich trzech chłopców. Mimo, że pacholętami dopiero byli, dzielnie ruszyli, aby trudnym zadaniom sprostać i świadectwo na swą odwagę i mądrość zdobyć.

Wyszli tedy chłopcy na gościniec, popatrzyli w otrzymaną kartkę – gdzie spis zadań do wykonania mieli i ruszyli z trudnościami się zmierzyć. W słońcu wielkim nad jezioro ogromne, Karsińskim zwane, dotarli. Tam czekało na nich pierwsze zadanie. Na łódź chybotliwą wsiedli i pagajami się odpychając, do boi dopłynęli, aby słowo tajemnicze odczytać. Szybko im poszło i już chcieli się z zaliczonego zadania cieszyć, a tu podchodzi do nich chłop, co to łodzi nad zatoką pilnował i mówi:

– Nie tak szybko! Każdy, kto chce Kaszubą się mianować musi pokazać, że rybę potrafi złowić, żeby w razie biedy z głodu nie umrzeć!

Uporali się chłopcy z tym zajęciem w trymiga i następnych zadań poszli szukać. Niedaleko uszli, bo kawałek dalej, tuż przy brzegu hafciarka siedziała. Igły nawlekała, uśmiechała się do przechodzących, ale bez wyhaftowania choćby małej części serwety, dalej nie przepuściła. Wszak hafty kaszubskie cały świat zna i każdy, kto chce Kaszubą się nazywać, wyszywać musi i zasady tego rękodzieła znać. Cóż było robić. Wzięli chłopcy igły do ręki i dalejże wisionki na czerwono wyszywać, listki na zielono, wąsiki na czarno, a kwiaty! To ci dopiero wyzwanie było – tu płatki na niebiesko, tam na granatowo, tam znowu błękitne…W końcu puściła ich kobieta dalej, zadanie zaliczyła, a jeszcze pochwaliła, że kawał dobrej roboty wykonali. Ucieszeni chłopcy doszli do miejsca , co to Kaszubskim Domem Rękodzieła Ludowego się nazywa. Tam zadanie proste na nich czekało – groch od kaszy oddzieliwszy i woreczki do ciszek przygotowawszy, mogli pójść w dalszą drogę. Znów na główny gościniec Swornegaci trafili, co to ich prościutko do szkoły zaprowadził. Zdziwieni byli ogromnie, że to w czas letni im się uczyć przyjdzie, ale cóż było robić… Kaszubskie abecadło odśpiewali- jak należy, gęsim piórem kartkę zapisali równiutko i w dalszą drogę ruszyli. Zmęczeni już byli chłopcy, bo i słońce coraz mocniej piekło, droga długa, a i zadania jakby coraz trudniejsze do wykonania.Za pomocą jakowąś zaczęli się rozglądać. I jak na zawołanie siostrzyczkę spotkali przy kościele, co to pod wezwaniem Świętej Barbary w Swornegaciach jest. Zaraz ją chłopcy do drużyny przyjęli i razem już w dalszą wędrówkę ruszyli. Raźno im się szło po piaszczystych drogach, aż tu nagle diabeł przed nimi stanął i przejścia dalej zakazał, mówiąc:

– Który odważny na tyle jest, żeby zagadki czarta odgadnąć i z nim wespół pośpiewać, tego przepuszczę, inaczej gracz nie jest godzien po Kaszubach wędrować i z bogactw krainy tej korzystać! – to rzekłszy roześmiał się i podśpiewywać głośno zaczął.

Siostrzyczka tylko na to czekała. Dalejże z diabłem do spółki śpiewać zaczęła, a za nią chłopcy melodię podjęli. Najmłodszy diabła wpół chwycił i jak nie zaczął okładać, to po głowie, to po brzuchu – tylko piski i dzwonienie wokół słychać było. A jeszcze na koniec i akordeon chwycił i walczyka diabłu zagrał, jak na prawdziwego śmiałka przystało. Cóż miał diabeł zrobić ? Puścił ich dalej i jeszcze wskazówki podał, jak do następnego punktu mają trafić. Tam już przyjazne Kaszubki spotkali, co ich przywitały, jak należy i pokazały, jak koszyki wyplatać, z których Kaszuby na całym świecie słyną. Szybko witki wiklinowe wyrobiwszy, dalej w drogę ruszyli do ostatniego miejsca, gdzie najtrudniejsze zadanie na nich czekało.

Z flisakiem, co drewno spławiał, się przy alpadze spotkali. Twardy to chłop był, do ciężkiej pracy przywykły. Zadanie u niego zaliczyć wyzwaniem się okazało największym. Najpierw zagadki trudne wszystkim zadał – węzły żeglarskie nazwać, jak należy. A że drużyna szybko to zrobiła, pochwalił i tabaki każdemu na nadgarstek nasypał. Już i chłopcy, i siostrzyczka chcieli jej zażyć, kiedy flisak krzyknie:

– A co wy myślicie, że to życie flisaka takie proste?! Ten tylko zadanie zaliczy, kto pod żaglami rozstawionymi przejdzie, a z tabaki na nadgarstku ani proszeczka nie uroni. Ten tylko będzie godzien Kaszubą się zwać i świadectwo na to dostać.

Cóż było robić. Ruszyli po kolei. Najpierw chłopcy odważnie, potem siostrzyczka za nimi, ostrożnie i powoli. Pomału, pomału, do końca wszyscy doszli i ani drobina im na ziemię nie spadła. Uczciwy był flisak, dobrą robotę docenił – pochwalił śmiałków, tabaki pozwolił zażyć i zadanie zaliczył. Dobrej drogi życząc, do miejsca wydawania świadectw skierował.

Tam już kapela grała, śpiew było słychać z daleka. Na strudzonych dobra strawa czekała i pochwały wielkie. Za swoją odwagę i roztropność, dyplom dostali. Kwit ten zaświadczał, że odtąd każdy z nich z bogactwa Kaszub korzystać może, bo dowiódł, że jak prawdziwy Kaszuba przyrodę szanuję, niebezpieczeństwom naprzeciw wychodzi i pracować potrafi, jak należy. A i nauki wszelkie mu nieobce – abecadło zna śpiewająco i trudną sztukę pisania opanował. A co najważniejsze, nawet z diabłem pośpiewa i pożartować, kiedy na to pora, potrafi.

*źródło: gokchojnice.pl – opowiadanie powstało na podstawie relacji z corocznie organizowanej w Swornegaciach gry terenowej pn.: „Test Kaszuba”